Uwaga!



Powyższa strona może zawierać treści erotyczne, wulgarne lub obraźliwe, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.

Czy jesteś osobą pełnoletnią i chcesz świadomie i dobrowolnie zapoznać się z treścią powyższej strony?




    Nie     - wybór tej opcji spowoduje opuszczenie strony.

Tak, ale chcę otrzymywać ostrzeżenia - wybór tej opcji spowoduje przejście do strony i kolejne ostrzeżenia w wypadku podobnych stron.

Tak, ale nie chcę otrzymywać ostrzeżeń - wybór tej opcji spowoduje zapamiętanie Twojej zgody dla innych stron i nie będziesz otrzymywać tego ostrzeżenia.

Archiwum 20 stycznia 2004


sty 20 2004 szukanie przyszłości
Komentarze: 4

 

Wiesz, nie słucham już Pistolsów, tylko oglądam chmury. Denerwuje mnie to gęstniejące powietrze. Tak chciałbym żeby było spokojnie i romantycznie, ale nie jest. Bardzo boli mnie bark i nie mogę przemówić.

Świat. Nie pasujące do siebie, byle jak przyklejone kawałki. Nie wiem. Może ze mną jest coś nie tak. Wiesz, ty także jesteś niewłaściwa. Mówi Ci to każdy, już od twego urodzenia. Ja też. Dlatego brzydzę się siebie. Ale nie swego odbicia w lustrze. Chyba, że przyjmiemy, że spod zwałów , skóry i mięśni wystaje z człowieka także choć kawałek duszy. Chciałabym Ci się zwierzać, naprawdę, chciałabym być tym, kim oczekujesz żebym był. Nie wiem, czy nie potrafię być taki, czy po prostu staram się niedostatecznie. Czytam tylko jakieś książki, artykuły i wiersze, ale wciąż nie mogę znaleźć tego nieokreślonego „czegoś”, co sprawiłoby, że upodobniłbym się do Ciebie, lub przynajmniej stworzył, tak jak ty, swój własny, chociażby metafizyczny świat...

Dzisiaj znów jestem spokojny. Świat Cohena mnie wycisza. Nie wiem, który jest dziś rok, a nawet wiek. Moja matka chodzi w barokowej puszystości, a ja kulę się w sobie i czytam Dostojewskiego. Denerwują mnie złote aniołki grające na harfach. A moja koszula jest czarna. Stoję przed lustrem- jestem chudy. Na wadze wskazówka pokazuje 78 kilogramów. To co, ja mam tylko duszę. I naprawdę ważę więcej. To ona wprowadziła mnie w manię szukania u siebie oznak anoreksji. Garbię się nad zeszytem z rachunkowości i jest mi naprawdę źle. Wszystko kończy się, gdy zasypiam. Naprawdę, choć raz chciałbym napisać doskonały wiersz, albo namalować swoje „Śniadanie na trawie”, ale brak mi talentu. Wpatruję się w firankę i czuje parujący mózg. Wiem, że ty cierpisz bardziej.

Ja, głupi egoista, nie mająca odwagi powiedzieć o sobie wprost- idiota.

Przybrałem ironiczne szaty, i każdy przechodzień mówi, że jest mi w nich do twarzy, ale nikt nie powiedział, że jest mi w nich do duszy. Ja wiem dlaczego. Moja próżność lubi tę pajęczą suknie, bo wie, że wyglądam w niej olśniewająco. I ja też lubię, ale sam nie wiem z jakiego powodu. Zawsze kiedy ją wkładam, falami sarkazmu udaje mi się zagłuszyć tę okropną muzykę. Trzymam głowę w rękach i nie mam już tchu. Przechadzam się wąskim korytarzem, słyszę spazmy i krzyki. A gdy zaglądam do kilku pokoi przeraźliwie uświadamiam sobie, jacy jesteśmy bezwolni.

 Głaskał moją twarz. Ja przytuliłem się do jej włosów. I te włosy zaczęły falować. Potem zmieniły się w ogromne trawy. Ja byłem pośród nich, i widziałem tylko je. Zdziwiłem się, bo oznaczało to, że ona miała jeszcze jakąś, niedostrzegalną dla mnie nadzieję. W mojej głowie wibrował okropny skowyt, a ona przestała się uśmiechać. Powiedziała, że dla mnie nie ma już przyszłości i odeszła. To było niesprawiedliwe. Ja chciałem mieć przyszłość.

Wiesz, nie słucham już Pistolsów, tylko oglądam chmury. Denerwuje mnie to gęstniejące powietrze. Tak chciałem żeby było spokojnie i romantycznie, ale nie jest. Bardzo boli mnie bark i nie mogę przemówić. Znów pojawia się ta Tajska figurka. Bzdura, ja zawsze chciałem mieszkać w Nepalu.

Kołem otaczają mnie dzieci z rączkami jak patyczki. Śpiewają piosenkę o wszechwładnym Bogu i raz, po raz, któreś z nich przewraca się i umiera. Ja naprawdę chcę zamknąć oczy, ale nie mogę i muszę na nie patrzeć. Potem wymiotuję i podchodzi do mnie chłopczyk z buteleczką pełną żółtej febry. Nie chce wypić, a chłopczyk umiera. Jak ja chciałbym żeby to się skończyło...

Skończyło się. Mój brat odegnał ich wszystkich, ale w zamian kazał nadać sobie imię. Wymyśliłem Gabriel, a on uderzył mnie w twarz. Nie podobało mu się. Chciałem, naprawdę chciałem go zadowolić, ale do głowy przychodziły mi same Zenki i Łukasze. On zrobił się okropnie wściekły, a jego ciało zaczęło falować. Rozprysnął się na wiele maleńkich kawałków i zabrał moje imię. Nie wiem po co mu ono. Ja nawet się cieszę, że mi je ukradł, bo będę mógł być jakimś Filipem, czy Wezywiuszem i zacząć życie od nowa. W każdym razie jestem uratowany. Znowu mam przyszłość.

Jaki jestem szczęśliwy!  Znowu przyszła i powiedziała, że wygrałem i że nie może beze mnie żyć. Potem pociągnęła mnie za rękę i pokazała swój tort urodzinowy. Zdziwiłem się, że jest na nim tyle świeczek i pomyślałem, że ona jest chyba Bogiem. Ale kiedy ją o to zapytałem, tylko się zaśmiała. Powiedziała, że jedna świeczka, to nie rok życia, ale radosna chwila. Poprosiłem, żeby pokazała mi mój tort. Ona otworzyła orzechowy kredens, a ja zobaczyłem samotną świeczkę, sterczącą z mojego ciasta. Chciałem krzyczeć, że to nie prawda, że wiele razy byłem szczęśliwy, ale ona zamknęła mi usta pocałunkiem, a ja zobaczyłem jak na moim torcie pojawia się kolejny płomień.... 

 

belmondek : :