Uwaga!



Powyższa strona może zawierać treści erotyczne, wulgarne lub obraźliwe, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.

Czy jesteś osobą pełnoletnią i chcesz świadomie i dobrowolnie zapoznać się z treścią powyższej strony?




    Nie     - wybór tej opcji spowoduje opuszczenie strony.

Tak, ale chcę otrzymywać ostrzeżenia - wybór tej opcji spowoduje przejście do strony i kolejne ostrzeżenia w wypadku podobnych stron.

Tak, ale nie chcę otrzymywać ostrzeżeń - wybór tej opcji spowoduje zapamiętanie Twojej zgody dla innych stron i nie będziesz otrzymywać tego ostrzeżenia.

Archiwum maj 2004


maj 31 2004 rozrachunek przenosny z jej przeszloscia
Komentarze: 3

Siedziała nieruchomo na przystanku autobusowym i wpatrywała się w jakiś oddalony o setki mil punkt. Jej łzy mieszały się z kroplami deszczu. Siedziała tam jak niewidoma, jakby te łzy wypalały jej te sarnie, lazurowe oczy, w które on tak kochał patrzeć. Teraz nie było w nich żadnego blasku. Iskierka miłości, która w nich płonęła, wygasła w momencie, w którym usłyszała trzy najokrutniejsze i najbardziej nieprawdopodobne słowa, których nie słyszała nawet w koszmarach: "Piotr nie żyje..."
Usłyszała je po raz pierwszy pięć godzin temu z ust swojej przyjaciółki Marty. Potem słyszała już tylko te słowa. "Piotr nie żyje... Umarł... Nie ma go. Ale przecież tu był jeszcze kilkanaście godzin temu... kilkaset minut temu całował moje włosy na tym przystanku... pod tą wierzbą, mówił "Izuś, kocham Cię". Jak może go już nie być?! - myślała.
- Przecież on jest mój! Nawet Bóg nie może mi go zabrać! - zaniosła się szlochem.
Następną godzinę spędziła trzymając twarz w dłoniach. Przestało padać. Przyjechał samochód. Wysiadła z niego Marta, powoli podeszła do Izy, usiadła obok niej i przytuliła. Iza osunęła dłonie na kolana i podniosła głowę. Wyglądała jak narkomanka, która właśnie rozpoczęła odwyk. Właściwie to była prawda, bo odebrano jej coś bardziej uzależniającego niż heroina - miłość.
- Dlaczego? - spytała jakby resztkami sił.
- Nie wiem. Nie wiem... - odpowiedziała Marta głosem równie cichym jak przyjaciółki.
- Zabierz mnie stąd. Zabierz mnie gdzieś daleko... - poprosiła Iza.
Wyjechały do Włoch, do ciotki Marty. Tam powoli zapominała. O miłości i o wypadku. To był najgorszy rok w jej życiu. Ból nie pozwalał jej myśleć, jeść, spać. Nic nie było normalne. Ale zapomniała o wszystkim co się wiązało z Piotrem. Po dwóch latach wróciła do Polski. Do Krakowa, do tamtego miejsca gdzie rok temu zawalił się jej świat. Patrzyła na swoją przeszłość. Aż podskoczyła, gdy usłyszała:
- Masz śliczne oczy, tylko czemu takie smutne?
Przez chwile nie wiedziała, o co w ogóle chodzi. Obok niej stał dwudziesto-paroletni mężczyzna i bez najmniejszego skrępowania patrzył jej prosto w oczy. I takie pytanie! Co on sobie wyobraża?!
- Nie twoja sprawa - odburknęła.
- Wybacz... Ja tylko... Stoisz tu już od kilku minut i patrzysz na ten blok. Zaintrygowałaś mnie tym swoim wzrokiem. Jakbyś nie widziała kupy cegieł tylko... życie. Przecież wszystkie bloki w Polsce są takie same... Ale ten znaczy coś więcej, tak?
Był niesamowity. Te ciemnozielone oczy wciągające jak czarna dziura. I wydawało się jakby wiedział o niej wszystko.

belmondek : :
maj 19 2004 wolne myslenie
Komentarze: 6

Zemfira

Ludka stała na gzymsie dwunastego piętra i szykowała się skoku. Była trochę pijana i rozczochrana. Grudniowy wiatr rozwiewał jej włosy, drętwiały palce. Ale wiedziała, co robi. Świat właśnie wkraczał w trzecie tysiąclecie, a ona siedziała sama w domu. Nikt jej nie zaprosił, nikt do niej nie przyszedł. Nawet rodzice wybrali się w gości, ale nie chcieli jej zabrać ze sobą. Na stole stała napoczęta butelka szampana i talerz kanapek. Do Nowego Roku zostało czterdzieści minut. Kiedy zegary w całym kraju wybiją dwunastą, Ludki już nie będzie. Jej ciało rozciągnie się na asfalcie, a jej zmieszana ze śniegiem krew skrzepnie w nierówne grudki.

Ktoś zadzwonił do drzwi. Ludka zachwiała się i pośliznęła na gzymsie, ale zdążyła chwycić brzeg parapetu. Zgrabne palce zacisnęły się na nim kurczowo. Wiatr kusząco owiewał jej gołe nogi, chlastał śniegiem.

Cisza.

Znowu dzwonek. Poczuła, że palce odmawiają posłuszeństwa. Życie nie przesunęło się jej przed oczami wichrem slajdów, jak przecież powinno w chwili śmierci. Zamiast tego zobaczyła nagle ogoloną głowę i bezczelne oczy. "Locha-rottweiler..." - pomyślała i rozwarła palce.

Nawet go nie znała.

belmondek : :
maj 12 2004 policzek jak pocalunek milosci
Komentarze: 4

Marta uderzyła mnie w twarz tak mocno, że moje zdziwienie było widać trzy albo cztery kilometry od mojej ślicznej mordki osadzonej na szczycie tułowia na przystanku, zalanym ulewnym deszczem. Najlepsze, że to był mój pierwszy raz. Nigdy jeszcze nie pozwoliłem się uderzyć kobiecie, mój silny charakter powstrzymywał je przed kompromitacją. To jest tak jak byś popatrzył na kobiece oczy i widział walnęła bym Cię w ryj, ale ja przecież nie mam rąk. Tak, tylko że ja tego uderzenia nie mogłem się spodziewać. I dzięki bogu się nie spodziewałem.
 Marta ma silne uderzenie, lata treningów wyrobiły jej ciąg i technikę, do dziś czuje cierpnący co jakiś czas policzek. I wiecie co, dziękuje Ci Martusiu (Natalio). Dzięki temu na bardzo małych skrzydełkach latam bardzo wysoko. Wysoko. Wysoko. I nie mam już dziewięciu naraz snów od dziewięciu pięknych dam :).

belmondek : :
maj 10 2004 Razem kanapki smakuja lepiej
Komentarze: 1

- Wiesz co maleństwo. Nie Ty nie wiesz, nie możesz wiedzieć. Ja jestem takim małym ludzikiem, co tak sobie skacze po kamykach przez życie. Skacze tak sobie z jednego na drugi i uważam żeby nie wskoczyć na kamyczek obrośnięty dużymi zielonymi wstrętnymi gloniskami. Te kamyki, te obrośnięte, wiesz kochanie, one SA śliskie i zawsze z nich spadam. A jak już sobie tak spadnę, to nie wiem dlaczego zawsze do zimnej lodowatej wody i jeszcze jakby tego było mało zawsze potem nie mogę wdrapać się powrotem na górę. To zielone świństwo jest ohydne i śliskie, strasznie śliskie. Niop i jak już mi się uda to szybko przeskakuje na taki kamyczek bez glonisk. Taki cieplutki, nagrzany przez słoneczko. Siadam sobie na nim i jem kanapki, które mi zrobiłaś. I popijam Coca-colą. I jestem szczęśliwy i mam motylki i w ogóle. Wiesz kochanie ja to bym chciał tak najbardziej w życiu, razem z Tobą skakać po kamolach. Trzymać się za ręce i skakać. Siadać na cieplutkich, opalać się jeść kanapki i popijać colą. O przepraszam ja cola ty pepsi. I tak byśmy sobie skakali. I jak bym słuchał Ciebie na który następny wskoczyć. I jak by się nam nie udało wskoczyć na dobry, to nawzajem byśmy sobie pomagali wyjść z lodowatej wody. Razem kanapki popijane pepsi i cola by nam smakowały bardziej.
- Dobrze kochanie …

belmondek : :
maj 06 2004 potrzebuje teraz czasu
Komentarze: 8

Czy ktoś mnie kurwa potrafi zrozumieć. Dlaczego jeszcze nikomu się to nie udało? Dlaczego Marcie się to nie udało? Ludzie wiecznie wymagają, a ja wiecznie popełniam błędy, które nie są wynikiem mojej winy. Wczoraj powiedziałem do Marty Magda. Nie, nie myślałem o Magdzie, kiedy mówiłem do Marty, to przez to głupie, pierdolone przyzwyczajenie. Sam tego nienawidzę, nie znoszę, też chce się tego pozbyć. Tak nie mam poczucia winy, ale za to mam żal, że Marta nie widzi, że Magda spierdoliła mi dwa lata i jedyne, co mogę o niej myśleć to „zniknij, odejdź, spierdalaj” nic więcej. Ale to ja jestem winny. A obraź się, zadrzyj swój nosek, bądź skrzywdzona, zgnębiona, masz prawo, ale pamiętaj ja mam prawo do tego żeby mnie zrozumieć i żeby mnie przytulić, kiedy chce mi się ryczeć.

belmondek : :